Kasia Lubańska
Szanowna Pani,
jeśli dobrze rozumiem, pyta Pani, czy pomijanie znaków diakrytycznych w obcojęzycznych słowach stosowanych w polskich tekstach ma uzasadnienie. W starannych i oficjalnych tekstach (książkach, artykułach, także paskach telewizyjnych) – oczywiście nie, bo prowadzi do błędów ortograficznych. Wystarczy zajrzeć do słownika ortograficznego lub słownika języka polskiego, by się przekonać, że jednak powinniśmy pisać: jalapeño, Mégane, déjà vu, Erdoğan, El Niño (i oczywiście też La Niña), Vuelta a España. Nawet jeśli wymaga to od piszącego więcej wysiłku (bo np. musi wstawić odpowiedni znak inaczej, niż klikając tylko odpowiedni przycisk klawiatury), to taka staranność się opłaca: nie tylko zapobiega błędom, ale też sprzyja wytworzeniu wizerunku piszącego jako osoby rzetelnej i dbałej o poprawność językową. (Do podobnego problemu, choć dotyczącego pomijania znaków diakrytycznych w polskich nazwiskach, odniosła się kilka lat temu Rada Języka Polskiego).
Czym innym są zapisy nieoficjalne, szybkie, np. wpisy osób prywatnych na forach internetowych, w wiadomościach przesyłanych za pomocą komunikatorów itd. Tam jesteśmy skłonni wybaczyć więcej, bo poruszamy się w świecie tekstów nieoficjalnych, a to nie nakłada na nas aż takiego obowiązku staranności i rzetelności, jakiemu podlegają choćby redaktorzy. Jeśli jednak i tu zachowujemy poprawność ortograficzną, nie dzieje się nic złego, a wręcz przeciwnie.
Dodam, że niektóre zapożyczenia podlegają adaptacji ortograficznej (i często także idącej z nią w parze adaptacji morfologicznej), dlatego w polskich tekstach jest miejsce na formę omerta (bez znaku diakrytycznego). Nie ma jednak zasad pozwalających przewidzieć, które wyrazy zaadaptują się w ortograficznie i w jakim stopniu.
Łączę wyrazy szacunku
Agata Hącia